Wojtek – żeglarz polarny. Morze Arktyczne 15.07 – 05.08 2010r.

Z pamiętnika Wojtka Pasiecznego.
Na pokładzie śpiew załogi:

Jesteśmy żeglarze, dzielni żeglarze,12

osmalone wiatrem mamy twarze.

Trzy warstwy polarów, łapawice,

nie straszne nam sztormy, burze nawałnice.

Istotnie, nie są nam straszne sztormy, burze nawałnice, gdy płynie się pod czujnym okiem NASZEGO KAPITANA Waldemara Waszczyka, w załodze przez Niego dobranej.

Gdy znajomi i koledzy pytali mnie, dokąd płynę w tym roku, dumnie odpowiadałem na Spitzbergen i pod Biegun Północny. Gdy pytali, po co latem pchać się w zimno, odpowiadałem, aby zrealizować kolejne żeglarskie marzenie, sprzed 3 lat. Dwa razy opłynąłem przylądek Horn. Byłem na Antarktydzie, dwa razy na Grenlandii i to nie tam, gdzie wszyscy pływają, ale w Scoresbisudzie w Itoquortomittu, podziwiałem przepiękne góry lodowe i chciałem zobaczyć najdalej na północ wysunięty pomnik Lenina.

A zaczęło się tak;

Jest marzec 2007 roku. Na spotkaniu Bractwa Kaphornowców przez przypadek siedzę przy stole w pobliżu nieznanego mi mężczyzny, który opowiada, że organizuje rejs na Antarktydę.

III NAGRODA HONOROWA Telewizji Polskiej "REJS ROKU 2008", za niezwykle trudny rejs po wodach Oceanu Południowego.
III NAGRODA HONOROWA Telewizji Polskiej „REJS ROKU 2008”, za niezwykle trudny rejs po wodach Oceanu Południowego.

Tak się poznaliśmy. To był właśnie kapitan Waldemar Waszczyk. Mimo, że mnie nie znał, po zapoznaniu się z moim żeglarskim stażem, zabrał mnie do załogi. W styczniu 2008 r. już po opłynięciu na s/y Bona Terra Przylądka Horn i pobycie na stacji PAN im. Arctowskiego na Antarktydzie, gdy świętowaliśmy zakończenie rejsu, udało mi się zaszczepić u Kapitana myśl o rejsie na Spitzbergen. To było moje niespełnione marzenie od 2007 roku.

 

 

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

 

Po licznych przygotowaniach i zaangażowaniu wielu osób, 15 lipca 2010 r. 16 osób załogi spotykało się na jachcie s/y Gedania w Tromso (Norwegia). Oprócz nas, jest jeszcze Wojtek – bosman, stały członek załogi. Po zamustrowaniu załogi i zaształowaniu stosu żywności przywiezionej z Polski, 16 lipca po uzupełnieniu zapasu wody ruszamy na północ. Cel – Spitzbergen i jak najbliżej Bieguna Północnego.

Rejs przebiega w zmiennych warunkach pogodowych. Początek rejsu i jest PREZES, który jako pierwszy oddaje zawartość żołądka do oceanu. Robi to z uśmiechem na twarzy, po czym wraca do kambuza – ma właśnie wachtę kambuzową. To Jacek – neofita, do tej pory pływał tylko wielkimi wycieczkowcami, na który my żeglarze patrzymy z lekką pogardą. Co to za przyjemność pływać szyć, co się nie buja na falach. Stewardzi serwują 4 posiłki dziennie, do tego różne napitki. Czysta pościel w koi, prysznic, ile dusza zapragnie. Nie lepiej tydzień, dwa bez prysznica, za który służą dziecięce chusteczki, a fala zalewa pokład i kokpit i jedynym marzeniem jest, aby po wachcie śpiwór był suchy, wślizgnąć się do niego i przespać kilak godzin bez podrywania jako podwachta. Następnego dnia, przy słonecznej pogodzie, Kapitan przyjmuje go do grona braci żeglarskiej, wręcza czekoladę i dyplom ORNITOLOGA ZIMNYCH MÓRZ PÓŁNOCY z dopiskiem „Żeglarzu nie męcz pawia, puść ptaka”. Jacek nie wie, co go jeszcze czeka, a już wkrótce, przy pierwszym sztormie choruje okrutnie. Coś nawet mówi o śmierci i ewentualnym oddaniu treści żołądka do moich wysokich i potężnych butów żeglarskich, specjalnie szytych na wyprawę na Antarktydę. DLA ratowania butów spiesznie niosę mu wiadro. Tak spiesznie, że pośliznąłem się na schodach i golenią lewej dolnej kończyny uderzam się boleśnie. Boli okrutnie. Obmacuję nogę – chyba cała. Zimny okład i opatrunek żelowy Jarka uśmierza ból. Na szczęście dzień następny przynosi osłabienie siły wiatru i Jacek znowu jest w dobrej kondycji i buszuje w kambuzie.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Kiedy noc nadchodzi, noc nadchodzi,

Słońce dalej świeci, nie zachodzi,

Płyniemy na północ po przygodę,

Zaoczymy Svalbrad, białe misie młode.

 

08Płyniemy, dalej. Słońce nie zachodzi, nie ma nocy. Stajemy w dryfie przy Wyspie Niedźwiedziej, łowimy dorsze i dalej w drogę. Jest coraz chłodniej. Przez telefon satelitarny łączę się z krajem. Powiadają, że w Warszawie potężne upały, 36 stopni C. Odpowiadam, że u nas też 36 stopni, tyle że Fahrenheita. Na szczęście na s/y Gedanii steruje się w zabudowanym mostku, a nie w kokpicie, więc jest całkiem ciepło i miło – od 10 do kilkunastu stopni C.

Kiedy nasza wachta, wachta nadchodzi,

wkładam ciepłe gacie, zimno mi nie grozi,

Płyniemy na północ po przygodę,

Zaoczymy Svalbrad, białe misie młode.

 

Z tym ciepłem to trochę przesadzam. Jako największy zmarzlak na pokładzie, mam na sobie dwie pary kalesonów, w tym jedne Małachowskiego (ale cieplutkie) i spodnie polarowe. Czasami coś jeszcze. Od pasa w górę mam dwie koszulki termoaktywne (w tym jedna Małachowskiego), cienki polar, sweter z windstoperem i gruby polar, czasami coś jeszcze. Jest mi ciepło.

04

20 lipca wpływamy do Hornsundu. Stajemy na kotwicy i przez radio Kapitan łączy się z Polską Stacją Polarną. Nie możemy zejść na ląd, ponieważ znaleziono rannego misia, więc przylatują Norwegowie prowadzić śledztwo. Słyszymy rozmowę przez radiostację.

Ruszamy więc dalej i 21 lipca cumujemy przy pomoście w Longyearbyen. Kapitan załatwia resztę formalności u Gubernatora, pożycza starego poniemieckiego mauzera i ruszamy dalej w stronę Bieguna Północnego. Naszej wyprawie towarzyszą delfiny, wieloryby, morsy i maskonury. W dobrych nastrojach przekraczamy 80 równoleżnik. To już jest coś. Skończyła się mapa cyfrowa. Teraz płyniemy tylko na papierowej. A gdyby tak udało się popłynąć za 81?. 00Niestety docieramy do szerokości geograficznej 80 stopni 41 minut, do zwartego paku lodowego. Dalej nawet kajak by się nie prześlizgnął. Artur z masztu robi zdjęcie Gedanii przy lodzie. Ma założony obiektyw „rybie oko” i teraz widać, że Ziemia naprawdę jest okrągła. Jest oczywiście toast za osiągnięcie i w tył na lewo w drogę powrotną.

OLYMPUS DIGITAL CAMERAPodczas tego rejsu odwiedzamy Ny Alesund, gdzie dwa renifery prawie jadły nam z ręki, Barentsburg i Pyramiden – dwie rosyjskie osady górnicze. Pierwsza jeszcze pracuje, druga opuszczona, a w niej tylko 8 Rosjan. W dalszej kolejności Longyearbyen i Polską Stację Arktyczną.

Obie miejscowości rosyjskie robią przygnębiające wrażenie. Tutaj czas zatrzymał się na latach 50-tych. Są również pomniki Lenina. Najdalej na północ wysunięty pomnik Lenina i gwiazda wysoko w górze na skale z napisem Miru Mir. W Pyramiden na zdewastowanym fortepianie gram koncert – koncert na najdalej na północ znajdującym się fortepianie. Podpływamy też pod czoła kilku lodowców, desant pontonowy pobiera próbki wody i osadu dla naszych naukowców.

 

09Nasza stacja polarna jest niezwykle skromna, ale ma wszystko co jest potrzebne do funkcjonowania, nawet własną oczyszczalnię ścieków. Kierownik stacji organizuje nam wycieczkę na pobliski lodowiec oraz w okolice stacji. Lodowiec robi niesamowite wrażenie. Pełno w nim szczelin. A tuż nad wodą jaskinia, okrzyknięta mianem tawerny. Na przylądku Wilczka podziwiamy krzyż i domek policjanta. Dawniej, w strasznej ciasnocie, w prymitywnych warunkach norweski policjant strzegł Spitzbergenu przed zakusami komunizmu.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Po krótkiej wizycie w dalszą drogę. Ponieważ wieje dobrze, a mamy jeszcze czas, Kapitan kieruje jacht kursem na wschód w celu opłynięcia Nordakappu. Przylądek mijamy lewą burtą i cumujemy w Honingswag.

I niech ktoś powie, że pieniążek rzucony za siebie nie sprawia, że wraca się w to samo miejsce. W lutym 2009 roku samochodami dojechałem na Nordkapp (był też Jacek, Artur, Jurek i Kapitan). W czerwcu tego roku na s/y Panorama opłynąłem Nordkapp. Byłem na przylądku i tam wrzuciłem za siebie pieniążek (nie pamiętam czy polski, czy norweski) i w sierpniu tego roku ponownie byłem w tym samym miejscu.

Po drodze do Tromso namawiam Kapitana, aby zboczyć w miejsce, gdzie na skałach leży Murmańsk – pancernik rosyjski. To ostatnia chwila, wokół sypią groblę, zrobią suchy dok i pancernik zostanie pocięty. Kapitan wyraża zgodę i oglądamy marny koniec radzieckiego olbrzyma.

Rejs kończymy w Tromso.

Przepłynęliśmy ponad 2000 Mn. 355 godzin żeglugi i spełniło się moje kolejne żeglarskie marzenie, to sprzed 3 lat. Byłem na Spitzbergenie, odwiedziłem wszystkie miasta o jakich marzyłem, widziałem (i słyszałem) cielące się lodowce, tylko nie zaoczyłem białego misia polarnego.

W naszej załodze była jedna kobieta – Daria. Wspaniała żeglarka. Znakomicie znosiła trud przebywania pomiędzy 16 mężczyznami w różnym wieku, niektórzy śpiewali nawet:

10Kiedy dzień nadchodzi, dzień nadchodzi,

nowa trasa w głowach nam się rodzi,

Płyniemy na północ po przygodę,

Jak rejs dłużej potrwa, to Darię uwiodę.

 

I jak w piosence, w głowach zrodziły się nam plany nowych wypraw, znowu w zimne tereny, w potężny mróz z kilkuset kilometrową wyprawą skuterami śnieżnymi. Czy się uda – oczywiście, że tak. Marzenia się spełniają, tylko trzeba bardzo chcieć.

 

 

(słowa do piosenki Jesteśmy jagódki)

Wojtek Pasieczny.